XI NIEDZIELA ZWYKŁA
Komentarz do Ewangelii św. Marka
W Królestwie Bożym wszystko zdaje się być na opak – wielkim jest mały, żyje ten, kto umarł, a panuje ten, kto jest sługą. A jednak ta wizja ma w sobie coś pociągającego, więc chętnie wybiegamy myślą ku proponowanej przez Jezusa pełni życia. Cudownie jest chcieć być człowiekiem, którego życie przynosi dojrzałe owoce miłości – prostej, cierpliwej, łagodnej (jak łan złotych kłosów, gotowych na żniwo), człowiekiem o sercu tak wezbranym tą miłością, że w nim każdy udręczony znajdzie schronienie (na wzór potężnego drzewa, w którego gałęziach gnieżdżą się ptaki). I nie ma w tym nic złego; problem rodzi się dopiero wtedy, gdy milcząco zakładamy, że to się stanie bez naszej świadomej, aktywnej zgody na działanie Pana. Cóż, tak jak ziarno potrzebuje dobrej, żyznej gleby, tak Bóg czeka na moje „tak” dla Jego Słowa. Co więc konkretnie oznacza owo „tak”? Najpierw bycie uważnym wobec Słowa, które jest rzucane hojnie, zawsze i wszędzie, a jednak można Je przeoczyć. Następnie przychodzi troska o otwartość na Jego dyskretne zaproszenia, a wreszcie gotowość podjęcia płynących zeń wezwań do nawrócenia. Sama wielokrotnie doświadczyłam jak trudno jest zobaczyć (i zgodzić się), że owo nawrócenie, czyli zobaczenie czegoś głębiej i w innym świetle, jest jak otwarcie bramy do pałacu o tysiącu drzwi… Każde kolejne otwarcie przynosi nowe odkrycia, nowe wezwania i coraz głębszą świadomość, że umieranie sobie, swym potrzebom, oczekiwaniom i ambicjom jest drogą, która nigdy się nie kończy. A serce wezbrane upragnioną miłością? ciągle gdzieś na horyzoncie.
s.A.Z.